WPROWADZENIE

środa, 30 marca 2016

Seniorzy cz.II

Schronisko w Bercianos mieści się w starym, kamiennym budynku na skraju wioski i za wyjątkiem jadalni, kuchni, ubikacji i schodów na piętro wszystko  w nim jest stare. Stare są drzwi i stare okiennice, i meble są stare a łóżka, choć współczesne, też nie są nowe. Jest to albergue parafialne i płaci się donativo (datek). Wieczorem pielgrzymi spożywają wspólnie kolację przygotowaną przez hospitaleros. Panuje tam ciepła, familijna atmosfera.

Przybyłem tam późnym popołudniem. Jak zawsze po zameldowaniu zająłem sobie łóżko, wykąpałem się i przebrałem. Potem wyszedłem na ogrodzone drucianą siatką podwórze przylegające do budynku. Na podwórzu ustawione były plastykowe stoliki i krzesła a pomiędzy drzewami rozciągnięte były sznury do suszenia bielizny.
Moje przybycie od razu zostało zauważone przez pielgrzymów siedzących przy jednym ze stolików
- Napijesz się z nami wina? - zapytał wysoki, postawny mężczyzna, o śniadej cerze i czarnych jak smoła włosach. 
- Oczywiście, z przyjemnością - odpowiedziałem. Wziąłem krzesło i przysiadłem się do stolika.
- Miguel jestem - przedstawił się mężczyzna o śniadej cerze i wręczył mi plastykowy kubek z winem. - Skąd jesteś?
- Z Polski. Mam na imię Vladi  - przedstawiłem się i przepiłem do długowłosego młodzieńca o imieniu Jorge. 
- Tak myślałem: Polak albo Rosjanin - powiedział jegomość z dużym brzuchem, pyzatą, okrągłą twarzą  i podgardlem wielkim, jakby chorował na tarczycę. Jegomość miał na imię Paco.
- Pierwszy raz idziesz do Santiago? - zapytał Jorge.
- Nie - odpowiedziałem. - Kilka razy już przeszedłem camino.
- Kilka, to znaczy ile? - dociekał Jorge.
- Szczerze mówiąc nie wiem, bo nie liczę. W każdym razie dużo. Mogę śmiało powiedzieć, że Camino de Santiago, to mój drugi dom - odparłem.
- Jose ma siedemdziesiąt dziewięć lat i po raz siódmy idzie do Santiago - zauważył Miguel wskazując na starszego pana siedzącego na przeciwko mnie. 
- Ile lat? - zapytałem z niedowierzaniem.
- Siedemdziesiąt dziewięć - potwierdził Jose.
- Niesamowite - powiedziałem i przyjrzałem się naszemu nestorowi. Szczerze mówiąc nie wyglądał na swoje lata. Był niski i chudy, ale mięśnie miał żylaste a ruchy nad wyraz energiczne jak na swój wiek. Na jego zapadniętej twarzy jarzyło się dwoje   żywych, wesolych oczu. Włosy miał siwe i nosił długą, siwą brodę.
- Zatem zdrowie "Naszego Nestora"! - zawołałem i serdecznie uściskałem staruszka. Miguel postawił na stole drugą butelkę wina.
- Rzeczywiście siódmy raz idziesz do Santiago? - zapytałem.
- Tak - odparł Jose - i chyba ostatni.
- Nie mów tak, Jose!  Nieźle się trzymasz! - zauważył Paco. 
- Jeszcze nie jeden raz przejdziesz tę drogę - dodał Jorge. Miguel rozlał wino do plastykowych kubków.
- Może i się trzymam, ale z roku na rok jestem słabszy - wyznał Jose. Był skromny i miał w sobie dużo pokory.
-  Skąd pochodzisz? - zapytałem go.
- Z Bilbao, jestem Baskiem - wyjaśnił Jose.
- Wyruszyłeś kiedyś na camino ze swojego domu, z Bilbao? - dopytywałem się. Ten wiekowy pielgrzym ujął mnie za serce, jak zresztą każdy z jego pokolenia idący do Santiago. Pragnąłem dowiedzieć się coś więcej o jego pielgrzymkach.
- Owszem, dwa razy. Pierwszy raz, gdy miałem sześćdziesiąt pięć lat. Szedłem wtedy Drogą północną - mówił Jose - tą która biegnie wzdłuż wybrzeża. Nie powiem, nawet ładnie było: po prawej ręce miałem ocean, po lewej góry. Tylko, że bardzo ciężko. Prawie przez cały czas trzeba było wspinać się w górę  albo schodzić w dół. Trzydziestokilometrowy odcinek na szlaku północnym męczył mnie bardziej niż czterdzieści kilometrów na Drodze Francuskiej. Poza tym często musiałem iść szosą. Samochody pędziły w jedną lub w drugą stronę i trzeba było uważać. Do tego ten ryk wysokoprężnych silników ciężarówek i smród spalin... koszmar.
- Wiem jak tam jest - przerwałem mu - też szedłem wzdłuż Camino del Norte.
- Jak miałem sześćdziesiąt lat - kontynuował Jose - wybrałem się na nogach do Rzymu. Po drodze zatrzymałem się w Lourdes i w Le Puy, skąd do Santiago wyruszył, Almery Picaud, pierwszy francuski pielgrzym. Dwa miesiące wędrowałem, ale w Rzymie byłem tylko jeden dzień. Nie podobało mi się. Rzym to niebezpieczne miasto. Zaraz następnego dnia wyruszyłem w drogę powrotną. Pireneje przekroczyłem w Somport. Z Somport, szlakiem Aragońskim doszedłem do Puente la Reina, i dalej Drogą Francuską, do Santiago. Ponad cztery miesiące zajęła mi tamta pielgrzymka. Teraz bym się na coś takiego nie odważył. Wiek robi swoje  i nie mam już tyle sił co dawniej - westchnął i zamilkł.
Paco odkorkował kolejną butelkę i rozlał wino do kubków. Chwilę później podszedł do nas hospitalero i powiedział, że kolacja jest już gotowa. Dopiliśmy więc wino i poszliśmy  za nim, do jadalni na "małe, co nie co".



ULTREIA!