WPROWADZENIE

wtorek, 12 listopada 2019

Śladami Templariuszy: Porto i Kawalerowie Maltańscy

 
  -W Leca do Balio jest klasztor templariuszy – powiedział hospitalero, kiedy wyjaśniłem powód mojej peregrynacji. Byłem w schronisku dla pielgrzymów w Porto, gdzie spędziłem noc i właśnie szykowałem się do wyjścia.
   -Leca do Balio... Gdzie to jest? - zapytałem zakładając plecak.
  -Siedem kilometrów za Porto. Tylko musisz iść wzdłuż szosy, szlakiem principal. Potem odbijesz w prawo, przejdziesz ze trzy kilometry lokalną szosą i będziesz na miejscu. Klasztor widać z daleka, łatwo trafić – tłumaczył hospitalero.
  -Camino Principal, powiadasz...
Nie odpowiadała mi taka opcja. Chciałem odpocząć od historii i średniowiecznych zamków; wędrować brzegiem oceanu, słuchać szumu fal i ciesząc się beztroską chłonąć zapach morskiej bryzy.
  -Czy stamtąd, z Leca do Balio, można dojść do oceanu? - zapytałem biorąc pod uwagę inne warianty drogi.
  -Można – odparł hospitalero – ale trochę to skomplikowane. Musiałbyś z głównej szosy zejść w jedną z bocznych uliczek i kierować się na Amorosa i Sardoal, a potem dojść do Praia do Aterro, wzdłuż której biegnie Caminho de la Costa.
  -Rzeczywiście skomplikowane.
  No trudno – pomyślałem - nie dla pięknych widoków tu jestem, a ocean nie jest mi dziwny. Podziękowałem za informację i zdecydowany oddać cześć Rycerzom Świątyni opuściłem schronisko.
  Bar do którego wstąpiłem na kawę znajdował się na końcu ulicy i nie wyróżniał się czystością. Poustawiane chaotycznie, brudne stoliki i odrapane ściany raczej nie zachęcały do wizyty, ale musiałem napić się kawy, mocnej kawy. Podszedłem do bufetu i zamówiłem podwójną americano...


 
  Większą część minionej nocy włóczyłem się w labiryncie wąskich i krętych, kolorowych uliczek Starego Porto. Zaglądałem do małych, uroczych kafejek racząc się winem lub miejscowymi likierami, a na kolację wybrałem się do położonej nad brzegiem rzeki Duero przytulnej restauracyjki Avo Maria. Usiadłem przy stoliku z widokiem na iluminowany most Luisa Pierwszego i przyglądałem cumującym przy nabrzeżu statkom. Kiedy zjawił się kelner zamówiłem spagetti i butelkę Porto. Obok dwie młode dziewczyny jadły owoce morza i piły białe wino, które ochoczo dolewały sobie ze stojącej na stoliku kryształowej karafki. Z podsłuchanej przypadkiem rozmowy wynikało, że są studentkami medycyny i pochodzą z Argentyny. Po kolacji wybrałem się na spacer wzdłuż gwarnej, nawet o tak późnej porze, Cais do Ribeira. Do schroniska wróciłem grubo po północy.
Kawa, jak na tak obskurną knajpę, była wyjątkowo dobra i aromatyczna, szybko postawiła mnie na nogi. Rozważałem nawet czy nie zamówić następnej, ostatecznie jednak zdecydowałem się opuścić bar. Założyłem plecak, poprawiłem troki i mówiąc barmanowi: adios! wyszedłem na ulicę. 


 Dzień zapowiadał się cudownie. Na bogato zdobione ceramiką, kunsztowne ornamenty świątyń, padały pierwsze promienie wschodzącego słońca. Uśmiechnięte kwiaciarki wystawiały na ulicę bukiety kwiatów w wazonach, a właściciele sklepów spożywczych skrzynki z owocami i warzywami. Obok kawiarni Elite, dwie kobiety czekały na otwarcie tabacosu. Pozdrowiłem je skinieniem głowy na co one odpowiedziały uśmiechem. Potem, w piekarni, na rogu Rua Padre Robelo kupiłem chleb i karton mleka. Mleko przelałem do plastykowej butelki, a karton wyrzuciłem do kosza na śmieci. Tak zaopatrzony ruszyłem na podbój kolejnej twierdzy zakonu Biednych Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona – Monasterio Leca do Balio.
Wąska, asfaltowa droga, doprowadziła mnie na parking przed cmentarzem. Stało tam kilka samochodów. Po drugiej stronie parkingu znajdował się klasztor. 


 Była to ufortyfikowana, romańska świątynia, uzbrojona w krenelaże wieńczące ściany i wzmocniona prostokątną, masywną wieżą w południowo-wschodnim narożniku. Do klasztoru wchodziło się przez arkadową bramę z wykwintnym portalem. Powyżej bramy znajdowały się dwa niewielkie okna, a ponad nimi pokaźnych rozmiarów rozeta. Spadzisty dach świątyni wieńczył ośmioramienny krzyż zakonu Rycerzy Szpitala Jerozolimskiego św. Jana Chrzciciela, zwanych szpitalnikami bądź joannitami.
  Zakon ów wywodził się z jedenastowiecznego świeckiego bractwa prowadzącego na terenie Jerozolimy hospicjum dla ubogich pielgrzymów. Według tradycji, znajdowało się ono w miejscu, gdzie anioł zwiastował poczęcie św. Jana Chrzciciela i jego imieniem zostało nazwane. Po zdobyciu Jerozolimy w 1099 roku, prowadzony przez braci św. Jana dom noclegowy i szpital zmienił się w prężnie rozwijający zakon szpitalny, do którego chętnie wstępowali wypełnieni religijnym duchem krucjaty dawni żołnierze. Ale czasy były niepewne, a drogi niebezpieczne, dlatego bracia ponownie przywdziali kolczugi, dosiedli rumaków i eskortowali pielgrzymów wędrujących do Jerozolimy. Dzięki donacją i nadaniom wdzięcznych pątników i wielmożów oraz skutecznym działaniom militarnym stali się potężnym zakonem rycerskim.
  Nie zaniedbali jednak pierwotnej idei i opieka nad chorymi i ubogimi była ich priorytetowym obowiązkiem.
  Po upadku Królestwa Jerozolimskiego szpitalnicy przenieśli się na Cypr, a w roku 1306 na Rodos, gdzie stworzyli suwerenny i niezależny od europejskich władców zakon, dzięki temu uniknęli losu jaki rok później spotkał templariuszy. Rycerze św. Jana uczynili z Rodos jedną z najlepiej ufortyfikowanych warowni w basenie morza śródziemnego. Ponad dwa stulecia wyspa była buforem Europy hamującym zapędy tureckiej potęgi. Dopiero najazd Sulejmana Wspaniałego, jednego z najwybitniejszych władców Imperium Osmańskiego w roku 1522, po pięciomiesięcznym oblężeniu zmusił Rycerzy św. Jana do poddania wyspy.
  Po opuszczeniu Rodos szpitalnicy na kilka lat osiedli w tymczasowej siedzibie w Viterbo. Dopiero w 1530 roku, ze względu na rosnące zagrożenie tureckiej inwazji, cesarz Karol V oddał im w lenno Maltę wraz z należącymi do niej wyspami Gozo oraz Comino.
  Ze względów strategicznych Joannici - odtąd znani w świecie jako Kawalerowie Maltańscy – przenieśli stolicę kraju ze znajdującego się w centrum wyspy Notabile, do nowo powstałego na północno-wschodnim wybrzeżu miasta garnizonowego. Na Cześć Wielkiego Mistrza zakonu, Jeana de La Valette, który w roku 1565, po czterech miesiącach heroicznej obrony odparł tureckie oblężenie upokarzając potęgę osmańskiego imperium, stolicę nazwano La Valletta.
  Wraz z przybyciem szpitalników, na Malcie nastąpił okres wielkich przemian. Nieliczna miejscowa ludność, ukrywająca się w głębi wyspy w obawie przed atakami piratów rozwinęła się w dużą, kosmopolityczną społeczność. Podjęte na szeroką skalę prace budowlane oraz zapotrzebowanie wojska i floty na różnego rodzaju usługi przyczyniły się do rozwoju gospodarczego kraju. Natomiast działania militarne zakonu sprowadzały się przede wszystkim do walki z turecką flotą i muzułmańskimi korsarzami i piratami w basenie morza śródziemnego.
  Wierni ideałom założyciela bractwa, błogosławionego Gerarda, Rycerze Maltańscy otworzyli w La Valletta niezwykle funkcjonalny szpital. Oprócz głównego oddziału, posiadał odział dla psychicznie chorych i odizolowane oddziały chorób zakaźnych. Zatrudnionych było tam pięciu lekarzy i pięciu chirurgów, a służbę przy chorych pełnili bracia rycerze.
Kawalerowie Maltańscy przebywali na Malcie do inwazji Napoleona, który 12 czerwca 1798 roku wkroczył do La Valletty zmuszając ich do opuszczenia wyspy. Po wielu politycznych i zbrojnych potyczkach doby napoleońskiej zakon ostatecznie osiadł w Rzymie, gdzie swoją siedzibę posiada do dziś kontynuując miłosierną misję troski o chorych i ubogich... 


  -Jesteś pielgrzymem? - zapytał elegancki, starszy Pan wyglądający na tutejszego proboszcza.
  -Tak – odparłem - chciałem obejrzeć klasztor. Podobno należał do templariuszy.
  -Nie do templariuszy, tylko do Rycerzy Szpitala Jerozolimskiego Świętego Jana Chrzciciela – sprostował staruszek i wykazując się koneserską znajomością tematu dodał. - Otrzymali go jako darowiznę na początku dwunastego wieku. Mieściła się tu pierwsza kapituła zakonu szpitalników w Portugalii.
  -Pan jest proboszczem?
  -Nie! Kiedyś byłem dyrektorem miejscowej szkoły i nauczycielem historii. Teraz jestem na emeryturze... Z daleka idziesz pielgrzymie?
  -Z Lizbony.
  -Och... naprawdę z daleka! A byłeś w Tomar?
  -Tak, byłem. Byłem również w Pombal i w kilku innych zamkach templariuszy. O tym klasztorze powiedział mi hospitalero w Porto. Twierdził, że należał do Rycerzy Świątyni.
  -Widzę, że interesują cię templariusze?
  -Trochę.
  -To z pewnością wiesz, że po kasacie zakonu, papież Klemens V przekazał majątek Świątyni szpitalnikom i wielu templariuszy zostało wcielonych do zakonu Rycerzy św. Jana Chrzciciela.
  -Wiem, ale to ponura historia i wolałbym o tym nie mówić.
  -W porządku pielgrzymie. Chciałem tylko żebyś nie żałował wizyty w Leca do Balio.
  -Nie żałuję...
  -Cieszę się. No, ale na mnie już czas. Umówiłem się z przyjacielem. Dzisiaj jest rocznica śmierci jego żony i mamy się spotkać na cmentarzu. Dobrej Drogi pielgrzymie! - pożegnał się staruszek i podreptał w kierunku cmentarnej bramy.












ULTREIA!