Tym razem chciałbym poświęcić kilka słów grupie pielgrzymów uprzywilejowanych, czyli wymagających szczególnej troski. Należą do nich miedzy innymi rodzice odbywający, bądź co bądź, trudną drogę do Santiago, z małymi dziećmi a nawet z niemowlakami. Sam byłem świadkiem jak do schroniska San Javier w Astordze, gdzie pracowałem ponad dwa lata, przyszła matka z półtorarocznym dzieckiem w... plecaku. Jej bagaże podróżowały taksówką. Oczywiście zorganizowaliśmy im odpowiednie warunki, jakich wymaga taki mały pielgrzym. Podobno pierwszy raz pielgrzymował jak miał pięć miesięcy i był, jak dotąd, najmłodszym pielgrzymem na Camino de Santiago. Tak przynajmniej twierdziła jego matka.
Inną grupą uprzywilejowaną są pielgrzymi chorzy i kalecy, poruszający się o kulach lub na wózkach inwalidzkich. Nigdy nie zapomnę pewnej kobiety, którą poznałem w schronisku "Ave Fenix" w Villafranca del Bierzo. Nie miała nóg i poruszała się na protezach podpierając kulami. Pracowałem wtedy w tym schronisku i dla nas, hospitaleros, jak i dla pozostałych pielgrzymów ta kobieta - być może zabrzmi to patetycznie - była wzorem całkowitego zawierzenia Świętemu Jakubowi i przypadkowo poznanym ludziom, bez pomocy których nie byłaby w stanie pokonać niezwykłej Drogi do Santiago.
Inną grupą uprzywilejowaną są pielgrzymi chorzy i kalecy, poruszający się o kulach lub na wózkach inwalidzkich. Nigdy nie zapomnę pewnej kobiety, którą poznałem w schronisku "Ave Fenix" w Villafranca del Bierzo. Nie miała nóg i poruszała się na protezach podpierając kulami. Pracowałem wtedy w tym schronisku i dla nas, hospitaleros, jak i dla pozostałych pielgrzymów ta kobieta - być może zabrzmi to patetycznie - była wzorem całkowitego zawierzenia Świętemu Jakubowi i przypadkowo poznanym ludziom, bez pomocy których nie byłaby w stanie pokonać niezwykłej Drogi do Santiago.
Ostatnią taką grupą są seniorzy i to im w szczególności chciałbym poświęcić ten post.
Było to latem dwa tysiące siódmego roku, kilka miesięcy po śmierci mojego ojca. Wraz z kilkoma poznanymi w drodze pielgrzymami odpoczywaliśmy na skraju leśnej ścieżki, gdzieś pomiędzy Monasterio de Iraxe a Los Arcos. Leżałem na trawie z plecakiem pod głową i opowiadałem swoje przygody z wcześniejszych pielgrzymek, gdy na drodze ukazał się nieznany nam peregrino. Poruszał się wolno, ostrożnie stawiając małe niepewne kroki. Podpierał się dwoma kijami i dźwigał mały plecak. Wyglądał na wiekowego staruszka.
-Buen Camino, Peregrino! Dobrej Drogi, Pielgrzymie! - pozdrowiliśmy go.
- Buen Camino! - odpowiedział pielgrzym.
- Z daleka Pan idzie? - zapytałem próbując nawiązać rozmowę ze staruszkiem.
- Z Monjardin. A wy skąd?
- Z Estella. Dzisiaj wszyscy wyruszyliśmy z Estella. A na pielgrzymkę z Pamplony - wyjaśniłem.
- Mów za siebie, Vladi, bo my z Marią wyszliśmy z Roncesvalles - obruszył się Giuseppe, młody Włoch, który pielgrzymował ze swoją dziewczyną, Marią. Oboje pochodzili z Peruggi.
- Właśnie, mów za siebie, Vladi - powtórzyła Maria i "puściła mi oko".
- W porządku, już nic nie powiem - odrzekłem z udawaną skruchą. - Odtąd będę milczał jak grób.
- A ja z Saint Jean Pie de Port - wtrącił milczący dotąd Brazylijczyk, którego imienia nie pamiętam.
- Ja również z Saint Jean Pie de Port - powiedział staruszek. - Idę powoli. Wiek nie pozwala mi biegać po szlaku, tak jak wam, młodym.
- To ile pan ma lat? - zapytałem.
- Miałeś, Vladi, milczeć jak grób - przypomniała Maria.
- Zatem, ile pan ma lat? - powtórzyłem pytanie ignorując Marię i jej docinki.
- Osiemdziesiąt cztery i czwarty raz idę do Santiago - oznajmił staruszek z nieukrywaną dumą.
- W tym wieku przekraczał pan Pireneje! - zawołałem, zerwałem się z legowiska i serdecznie uściskałem staruszka. Tacy ludzie ujmują mnie za serce. Ludzie, którzy nie poddają się upływowi czasu i w każdym wieku gotowi są do realizacji swoich marzeń.
- Tylko pozazdrościć zdrowia i kondycji - pogratulowałem. - Skąd pan pochodzi?
- Z Francji. Jestem Francuzem - wyjaśnił. - No, ale na mnie już czas. Chodzę powoli i muszę się zbierać, żeby na kolację zdążyć do Los Arcos. Miło mi było was poznać - pożegnał się, staruszek i ruszył w drogę wolno szurając butami po suchej, udeptanej ścieżce.
- Chciałbym mieć taką kondycje, gdy będę w jego wieku - powiedziałem, wpatrując się w zakręt ścieżki, za którym zniknął staruszek.
- A ja bym chciała chociaż dożyć tylu lat - dodała Maria. Brazylijczyk i Giuseppe powstrzymali się od komentarzy. Kwadrans później założyliśmy plecaki i ruszyliśmy w drogę. Dzień był pogodny i ciepły a niebo błękitne. Wokół rozbrzmiewał śpiew ptaków oraz brzęczenie owadów i pszczół wybierających nektar z kwiatów. Szliśmy żwirowatą ścieżką, pośród pól i lasów. Dobrze było wędrować razem i cieszyć się młodością w taki dzień jak ten.
-Buen Camino, Peregrino! Dobrej Drogi, Pielgrzymie! - pozdrowiliśmy go.
- Buen Camino! - odpowiedział pielgrzym.
- Z daleka Pan idzie? - zapytałem próbując nawiązać rozmowę ze staruszkiem.
- Z Monjardin. A wy skąd?
- Z Estella. Dzisiaj wszyscy wyruszyliśmy z Estella. A na pielgrzymkę z Pamplony - wyjaśniłem.
- Mów za siebie, Vladi, bo my z Marią wyszliśmy z Roncesvalles - obruszył się Giuseppe, młody Włoch, który pielgrzymował ze swoją dziewczyną, Marią. Oboje pochodzili z Peruggi.
- Właśnie, mów za siebie, Vladi - powtórzyła Maria i "puściła mi oko".
- W porządku, już nic nie powiem - odrzekłem z udawaną skruchą. - Odtąd będę milczał jak grób.
- A ja z Saint Jean Pie de Port - wtrącił milczący dotąd Brazylijczyk, którego imienia nie pamiętam.
- Ja również z Saint Jean Pie de Port - powiedział staruszek. - Idę powoli. Wiek nie pozwala mi biegać po szlaku, tak jak wam, młodym.
- To ile pan ma lat? - zapytałem.
- Miałeś, Vladi, milczeć jak grób - przypomniała Maria.
- Zatem, ile pan ma lat? - powtórzyłem pytanie ignorując Marię i jej docinki.
- Osiemdziesiąt cztery i czwarty raz idę do Santiago - oznajmił staruszek z nieukrywaną dumą.
- W tym wieku przekraczał pan Pireneje! - zawołałem, zerwałem się z legowiska i serdecznie uściskałem staruszka. Tacy ludzie ujmują mnie za serce. Ludzie, którzy nie poddają się upływowi czasu i w każdym wieku gotowi są do realizacji swoich marzeń.
- Tylko pozazdrościć zdrowia i kondycji - pogratulowałem. - Skąd pan pochodzi?
- Z Francji. Jestem Francuzem - wyjaśnił. - No, ale na mnie już czas. Chodzę powoli i muszę się zbierać, żeby na kolację zdążyć do Los Arcos. Miło mi było was poznać - pożegnał się, staruszek i ruszył w drogę wolno szurając butami po suchej, udeptanej ścieżce.
- Chciałbym mieć taką kondycje, gdy będę w jego wieku - powiedziałem, wpatrując się w zakręt ścieżki, za którym zniknął staruszek.
- A ja bym chciała chociaż dożyć tylu lat - dodała Maria. Brazylijczyk i Giuseppe powstrzymali się od komentarzy. Kwadrans później założyliśmy plecaki i ruszyliśmy w drogę. Dzień był pogodny i ciepły a niebo błękitne. Wokół rozbrzmiewał śpiew ptaków oraz brzęczenie owadów i pszczół wybierających nektar z kwiatów. Szliśmy żwirowatą ścieżką, pośród pól i lasów. Dobrze było wędrować razem i cieszyć się młodością w taki dzień jak ten.
ULTREIA!