WPROWADZENIE

piątek, 13 maja 2016

Kiedy noc zastanie Cię w drodze...

Było późne popołudnie, kiedy zbliżaliśmy się z Adamem do Najera. Wyruszyliśmy tego dnia z Logronio i pomimo przebytych trzydziestu kilometrów nie odczuwaliśmy zmęczenia. Minęliśmy kilka winnic, przekroczyli szosę przelotową Logronio - Burgos i znaleźliśmy się na przedmieściu Najera. 
- Co robimy, zatrzymujemy się tutaj czy idziemy dalej? - zapytał Adam. Adam pochodził z Oświęcimia i był moim wieloletnim przyjacielem. Ukończył historię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Kiedyś  był nauczycielem. Z nieznanych mi bliżej powodów utracił prawo do wykonywania zawodu.
- Czy  ja wiem, mam ochotę kontynuować... - odparłem niezdecydowany.
- Ja również - odpowiedział mój Stary Druh.
- No to idziemy dalej!
- Idziemy!
Postanowiliśmy kontynuować marsz dopóki nam starczy sił. Potem spędzić noc na szlaku.  W supermercado Eroski kupiliśmy chleb, sardynki w puszce, trochę sera i wino. W barze, nieopodal dworca autobusowego wypiliśmy kawę i zdecydowani na wszystko ruszyliśmy w  drogę. Przekroczyliśmy most i aleją nad brzegiem rzeki doszliśmy do schroniska. Przed schroniskiem stała grupa pielgrzymów. Byli wśród nich nasi znajomi z Galicji, Miguel i Ana.
- Hola! Que tal? Cześć! Co słychać? - zawołał na nasz widok Miguel. - Nie zatrzymujecie się tutaj? 
- Są jeszcze wolne łóżka - dodała Ana.
- Nie!  Śpimy dzisiaj na camino! - odpowiedziałem.
- Acha... No to Buen Camino, Amigos! - pozdrowili nas.
-Gracias! - odpowiedzieliśmy i zanurzyliśmy się w wąską, mroczną uliczkę wiodąca do Monasterio Santa Maria la Real.





W Azofra zatrzymaliśmy się na krótki odpoczynek w barze. Zdjęliśmy plecaki i usiedliśmy na tarasie na wprost zabytkowej studzienki. Kiedy zjawiła się kelnerka zamówiliśmy po lampce wina. Kelnerka do wina podała nam pincho: chleb z pomidorem, jajkiem, oliwką i krewetką, nabity na wykałaczkę.
- Nawet dobre to wino - zauważył Adam.
- Niezłe - zgodziłem się.
- Pincho też niczego sobie.
- Tak, szkoda że go tak mało podają.
W milczeniu delektowaliśmy się winem i spoglądali w głąb ulicy, gdzie od czasu do czasu pojawiał się jakiś zapóźniony pielgrzym.
- Masz jeszcze siły? - zapytał w pewnym momencie Adam.
- Zależy do czego - odparłem.
- Noo... do drogi.
- Jak trzeba będzie, to i do Santo Domingo de la Calzada zajdę tej nocy.
- Przeszliśmy dzisiaj prawie czterdzieści kilometrów - zauważył nieśmiało mój kompan.
- Wahasz się? - zapytałem prowokacyjnie.
- Nie! Skąd Ci to przyszło do głowy!
- No to idziemy dalej!
- Idziemy!



Byliśmy już kilka kilometrów za  Azofra, kiedy zaczęło się ściemniać. Pomimo naszego animuszu należało rozejrzeć się za jakimś miejscem na nocleg. Niestety, dookoła były same winnice. Ani kawałka trawiastego placu, na którym można by rozbić obóz. Przeszliśmy może z kilometr rozglądając się wokół, kiedy Adam zauważył na skraju winnicy ziemiankę.
- Spożytkujmy tą ziemiankę - zaproponowałem.
- Zobaczymy czy nadaje się do spania - powiedział Adam.
Ziemianka miała frontową ścianę, ale nie miała drzwi. Wewnątrz był niewielki stół, zbity z nieheblowanych desek. Po obu stronach stołu stały drewniane ławy. Ściany i strop również były drewniane. Natomiast podłoga była betonowa.  U powały jakiś pielgrzym zawiesił różaniec. Było tam w miarę czysto. W każdym razie nie było śmieci. Ziemianka wspaniale nadawała się na nocleg.
Zdjęliśmy plecaki. Po obu stronach stołu rozłożyliśmy karimaty a na nich śpiwory. Plecaki miały służyć za poduszki. Kiedy wymościliśmy sobie legowiska zajęliśmy się przygotowaniem kolacji. Mieliśmy dwa chleby, cztery puszki sardynek, spory kawałek żółtego sera i... cztery butelki wina. Wyłożyliśmy to wszystko na stół. Adam odkorkował butelkę i rozlał wino do plastykowych kubków.
- Na zdrowie! - zawołał Adam wznosząc toast. - Za Camino!
- Na zdrowie, Stary Druchu! - odpowiedziałem. - Za Camino! 
Wypiliśmy wino i zajęliśmy się jedzeniem. Nie robiliśmy kanapek. Sardynki jedliśmy prosto z puszki, przegryzali chlebem i serem i popijali winem.
- Jak daleko jest, stąd do Santo Domingo? - zapytał w pewnym momencie Adam.
- Nie wiem. Dziesięć... może jedenaście kilometrów - odpowiedziałem.
- To spokojnie mogliśmy to przejść tej nocy.
- A bo nam tu źle.
Zapadła noc. Nikłe promienie księżycowej poświaty wpadały do ziemianki. Było na tyle jasno, aby dojrzeć stojącą na stole butelkę i plastykowe kubki.
Jak już wspomniałem, Adam był z wykształcenia i zamiłowania historykiem. W czasie kolacji snuł opowieści o  średniowiecznej historii Polski. Nie teoretyzował i nie gloryfikował. Mówił o faktach, zapisanych w kronikach i dokumentach. Miło było go słuchać w taką noc, w ziemiance, na  Camino de Santiago, które nierozerwalnie związane jest  z tamtą epoką. Miło było... tak gdzieś do połowy trzeciej butelki.
Nalewałem właśnie wino i nieopatrznie potrąciłem kubek. Kubek się przewrócił i wino rozlało się na stół.
- "Nie rozlewaj Waść wina!" - zawołał Adam cytując "Ogniem i Mieczem" H. Sienkiewicza, co było u niego normalne na tym etapie.
- Sorry, Stary! - przeprosiłem.
- Nie rozlewaj Waść wina! 
- Powiedziałem: sorry!
- ''Patrzcie Mości Panowie, jak Starosta Czapliński karczmę opuszcza!''- kontynuował swoją tyradę.
- Wiesz co Adaś, napij Ty się lepiej... - powiedziałem pojednawczo wręczając mu kubek z winem.
Wziął kubek do ręki, spojrzał na mnie i zapytał:
- To o czym chcesz posłuchać, może o tym dlaczego Judasz się powiesił?  Chcesz posłuchać o Judaszu?
- Nie mam najmniejszej ochoty! - odburknąłem. Miałem dość takiego pielgrzymiego życia o ile to można było nazwać pielgrzymim życiem. Wiedziałem, że już się z nim nie dogadam. Wyszedłem na dwór pozostawiając Adama z jego historycznymi rozważaniami. Chciałem się przewietrzyć. Zszedłem na drogę i ruszyłem w kierunku Najera. Noc była jasna a niebo bezchmurne i gwieździste, ale wiał zimny wiatr i było chłodno. Dobrze się stało, że znaleźliśmy tą ziemiankę.





ULTREIA!

poniedziałek, 9 maja 2016

Bardzo krótka opowieść...

Pewien baskijski poeta, nieopodal Irunu, na szlaku północnym Camino de Santiago, otworzył bar dla pielgrzymów. Ponad drzwiami zawiesił tablicę z napisem:

Tutaj się mówi po:
baskijsku, kastylijsku, katalońsku,
angielsku, niemiecku, włosku,
francusku, portugalsku,
polsku, rosyjsku...

- I Ty mówisz w tych wszystkich językach? - zapytał go przyjaciel.
- Ja nie - odparł poeta - ale goście, którzy się tu zatrzymują mówią.

Historia z Camino de Santiago opowiedziana przez hospitalero Matiasa Elizaldo.