WPROWADZENIE

czwartek, 18 stycznia 2018

Szlakiem Templariuszy: Przez Tomar na Kraniec Świata cz. II

Zapadł już zmierzch, kiedy mijałem ostatnie budynki strefy przemysłowej w Tomar. Byłem zdecydowany na całonocny, forsowny marsz i szedłem drogą krajową N110, w kierunku Coimbry. Z doświadczenia wiedziałem, że nocą na szlaku łatwo się zgubić - natomiast na szosie, może chwilami bywa niebezpiecznie, zwłaszcza przy dużym natężeniu ruchu, ale przynajmniej wiem dokąd idę. Noc była dość ciepła, jak na tę porę roku, ruch na drodze niewielki i szło się dobrze. Tylko czasem, poza terenem zabudowanym, oślepiały mnie jadące na długich światłach samochody. Miałem jednak założoną kamizelkę odblaskową i byłem widoczny z daleka. Z marszu minąłem kilka małych wiosek, których nazw nie starałem się nawet zapamiętać, dopiero za Pereiro wstąpiłem do przydrożnego baru. Wewnątrz było tylko kilku miejscowych chłopów, stali przy zaplamionym szynkwasie i pili wino. Zdjąłem plecak i położyłem pod ścianą. Potem podszedłem do bufetu zamówić kawę.
-Jesteś pielgrzymem? - zapytał stojący obok mężczyzna z kilkudniowym zarostem na twarzy.
-Tak – potwierdziłem.
-Zatem,dokąd idziesz pielgrzymie, jest już noc?
-Do puki ciało wytrzyma – odparłem z uśmiechem.
Zaskoczony tak zdecydowaną postawą, mężczyzna, przyjacielsko poklepał mnie po plecach, potem zapłacił za moją kawę i uparł się, że postawi mi wino. Nie chciałem sobie robić wrogów i nie odmówiłem, bo gotowy był się obrazić. Barman sięgnął po stojącą na półce butelkę i napełnił kieliszek, który wcześniej postawił na bufecie.
-Salud! - wzniosłem toast.
-Salud! - odpowiedział mężczyzna. Stuknęliśmy się kieliszkami i wypiliśmy. W ramach rewanżu postawiłem następną kolejkę. Potem on jeszcze jedną... i jeszcze jedną... W końcu stwierdziłem, że zrobiło się późno, pożegnałem sympatycznego Portugalczyka, założyłem plecak i mówiąc wszystkim: adios, opuściłem bar.
Nad ranem poczułem swąd spalenizny a kiedy zaczęło dnieć ujrzałem po obu stronach drogi nadpalone drzewa, sterczące ze spopielonej ziemi, niczym martwe kikuty kościotrupów. Ognia nie widziałem, ale wokół snuły się tumany gęstego dymu. Wchodziłem w strefę pożarów, szalejących w całym dystrykcie Coimbra. Jak się później dowiedziałem, w pożarach tych zginęło ponad pięćdziesiąt osób a wielu utraciło dobytek całego życia...
Około południa, zmagając się z duszącym i gryzącym gardło i oczy wszechobecnym dymem, dotarłam do Penela. Było to dosyć spore miasteczko. Kupiłem tam w supermercado „Dia” trochę jedzenia, które spożyłem na ławce w pobliskim parku. Potem siedząc na tarasie baru, nieopodal Camarra Municipal, piłem kawę i przyglądałem się przechodzącym ludziom. Dało się wyczuć pewną nerwowość wśród mieszkańców, ale jakichkolwiek objawów paniki nie zauważyłem. Tyle, że straż pożarna co chwilę przejeżdżała na sygnale, ale oni byli w ciągłej gotowości bojowej.
Po wypiciu kawy, wstąpiłem ponownie do supermercado i kupiłem chleb, dwie puszki sardynek i litrową butelkę piwa na drogę. Upchnąłem to wszystko w plecaku, plecak założyłem na plecy, poprawiłem troki na barkach i wyszedłem ze sklepu. Kiedy znalazłem się na ulicy zacząłem się zastanawiać, w którą stronę mam iść. W końcu zapytałem przechodzącego staruszka, jak dojść do Camino de Santiago. Ten pomyślał, porozglądał się i rzekł:
-Tą ulicą dojdziesz do caretera principal. Tam odnajdziesz żółte strzałki, które poprowadzą cię dalej – wyjaśnił staruszek.
-Obrigado – podziękowałem i ruszyłem we wskazanym kierunku. Od Coimbry dzieliło mnie jeszcze jakieś dwadzieścia kilometrów.


Coimbra, to miasto o bogatej historii. Została założona przez Rzymian, była pierwszą stolicą Portugalii oraz miejscem narodzin sześciu portugalskich królów. Jednak największą dumą i wizytówką miasta jest najstarszy w kraju uniwersytet. Został założony w 1290 roku przez króla Dionizego I zwanego Rolnikiem, tego samego, który udzielił azylu templariuszom a w 1319 roku przyczynił się do utworzenia Zakonu Rycerzy Chrystusa, będącego kontynuacją Zakonu Rycerzy Świątyni. Przydomek „Rolnik” zyskał on za szczególną troskę, jaką otaczał najniższe klasy społeczne. Był to władca praktyczny i gospodarny. Jego zasługą było między innymi sadzenie lasów na wybrzeżu Atlantyku, aby wstrzymać wdzieranie się wydm na tereny uprawne, jak również podpisanie w 1308 roku pierwszego w świecie, międzynarodowego układu handlowego z Anglią.
Powróćmy jednak na uniwersytet. 

 
 Kiedy przybyłem do Coimbry od razu rzucił mi się w oczy ogromny gmach Universidade de Coimbra. Położony na szczycie sporego wzgórza, bardziej przypomina średniowieczną twierdzę, niż uczelnię i nie ma się czemu dziwić skoro centralna budowla kompleksu uniwersyteckiego została wzniesiona w X wieku, jako Mauretańska forteca.
Coimbra podzielona jest na Miasto Górne i Miasto Dolne. Miasto Górne obejmuje wzgórze, na którym usytuowany jest uniwersytet, natomiast Miastem Dolnym nazywa się wszystko co znajduje się poniżej. Aby się dostać na tę słynną uczelnię musiałem wspinać się labiryntem krętych i wąskich, stromych uliczek. Czasem błądziłem, wchodząc w ślepe i podejrzane zaułki, gdzie nocą lepiej się nie zapuszczać. Ostatecznie na miejsce zaprowadziła mnie młoda i sympatyczna studentka o ładnej buzi, śniadej cerze i długimi, rozpuszczonymi, czarnymi jak smoła włosami. Po drodze zatrzymaliśmy się na tarasie widokowym, skąd widać było całą Coimbrę. Zrobiłem tam nawet kilka zdjęć, ale z powodu gęstego dymu unoszącego się ponad miastem, nie wyszły dobrze.
Po przybyciu na uniwersytet dziewczyna udała się na zajęcia, na które i tak była już spóźniona, a ja skierowałem się do perełki tutejszej uczelni – biblioteki. Została ona ufundowana na początku XVIII wieku przez króla Joao V i mieści się w trzech barokowych a co za tym idzie, bogato zdobionych, obszernych komnatach. W jej zbiorach znajduje się kilkaset tysięcy woluminów: książek i manuskryptów. Po wizycie w bibliotece zajrzałem jeszcze do uniwersyteckiej kaplicy Sao Miguel a potem zwiedziłem krużganki. Na koniec wstąpiłem do uniwersyteckiego baru. Kupiłem butelkę piwa i usiadłem przy stoliku. Pełno tam było młodziutkich studentek, na które miło było popatrzeć, dlatego nie spieszyłem się z piciem piwa. Dopiero, jakoś, po piętnastej opuściłem bar i uczelnię.
W całym dystrykcie szaleją pożary – pomyślałem, kiedy znalazłem się w Dolnym Mieście – jeśli pójdę szlakiem mogę nieopacznie wejść w strefę ognia, a wtedy i „Święty Boże nie pomoże”. Natomiast na szosie ognia z pewnością nie będzie, ale nie uniknę wszechobecnego, duszącego dymu. Nie podobało mi się to, chciałem jak najszybciej wydostać się ze strefy pożarów. Byłem akurat nad rzeką, nie daleko od dworca kolejowego i widziałem stojące na peronie składy. Nie zastanawiając się wiele wsiadłem do pociągu i pojechałem do Porto. 
cdn.


ULTREIA!