WPROWADZENIE

sobota, 23 kwietnia 2016

Seniorzy cz.III


Było to końcem lata, dwa tysiące jedenastego roku. Pracowałem wtedy w albergue "San Roce", w Molinaseca i jak każdego popołudnia siedziałem za biurkiem wystawionym na zewnątrz schroniska, pod nisko wiszącym okapem. Na biurku leżała książka meldunkowa, pieczątka, jakieś ulotki, broszury i mapki Camino de Santiago oraz powieść Josepha Conrada " Jądro Ciemności", którą akurat czytałem. Białobury, mały kotek siedział mi na kolanach a Alma (suczka, która wiosną tego roku przybłąkała się do schroniska) spała pod biurkiem. Miało się już ku wieczorowi i w schronisku mieliśmy prawie komplet, kiedy zjawił się ostatni pielgrzym. Był bardzo zmęczony. Zdjął plecak i o nic nie pytając dosłownie padł na plastykowe krzesło.
- Chce pan u nas nocować? - zapytałem grzecznie.Zwracałem się do niego przez "Pan", choć rzadko to robię. Jednak pielgrzym był mocno posunięty w latach. 
- Tak, oczywiście. Są jeszcze wolne łóżka? - zapytał pielgrzym.
- Mamy wolne łóżka - odpowiedziałem. - A chociażby nie było, zawsze znajdzie się jakieś miejsce do spania. Poproszę o pański credencial.
- Tak, tak. Oczywiście, już... - odparł nieco zmieszany i zaczął przeszukiwać kieszenie ubrania. W ubraniu nie znalazł... zaczął nerwowo przeszukiwać plecak.
- O jest! Proszę, proszę bardzo - zawołał uradowany i położył na biurku książeczkę pielgrzyma.
Był Francuzem i pochodził z pod Paryża. Na Camino de Santiago wyruszył z Lourdes a zeszłej nocy nocował w Murias de Rechivaldo, czego dowiedziałem się z credencialu.
- Wyszedł pan dzisiaj z Murias? - zapytałem dla pewności.
- Owszem i dlatego tak późno przyszedłem - wyjaśnił pielgrzym.
Wtedy zapomniałem o formie grzecznościowej i  zwróciłem się do niego wprost:
- Człowieku, przeszedłeś dzisiaj ponad czterdzieści kilometrów, pokonując najwyższe punkty na Camino de Santiago: Foncebadon i Cruz de Ferro! Ile Ty masz lat?
- Osiemdziesiąt cztery - odparł skromnie.
Tego było dla mnie już za wiele. Zerwałem się z krzesła i mocno staruszka uścisnąłem. Był szczupły, wręcz chudy i wyczuwałem jego kościste ciało. Potem wziąłem jego plecak i wyniosłem na piętro, gdzie była sypialnia. Staruszek podążał za mną. Pokazałem które łóżko jest jego i wróciłem na dół. Schodząc nie mogłem wyjść z podziwu:
- Niesamowite! Osiemdziesiąt cztery lata... Czterdzieści kilometrów... Foncebadon... Cruz de Ferro...
W przypływie emocji zapomniałem pobrać od niego opłatę za nocleg.
Pół godziny później staruszek stawił się przy biurku. Był wykąpany, odświeżony i przebrany. Poruszał się energicznie, jakby ubyło mu ze czterdzieści lat.
- Chyba zapomniałem zapłacić. Bardzo przepraszam - powiedział cicho, jakby się wstydził i wręczył mi dziesięcioeurowy banknot.
- Rzeczywiście, nie zapłącił pan - przypomniałem sobie wydając mu resztę z dziesiątki - ale to moja wina. To przez emocje, bo kiedy usłyszałem, że przeszedł pan czterdzieści kilometrów w ciągu jednego dnia, w najwyższych punktach szlaku. W pańskim wieku...
- Eee... Co tam... Nie pierwszy raz idę do Santiago - odparł staruszek.
- Więc, pan już był na Camino?
- Owszem, dziesięć razy. Teraz jestem jedenasty.
- Jesu Chryste! - zawołałem kryjąc twarz w dłoniach. - Do tego przekraczał pan Pireneje w Somport, gdzie szlak prowadzi przez lodowiec. Jezu Chryste, w tym wieku - Powtarzałęm, nie mogąc wyjść z podziwu i z pełnym szacunkiem pokłoniłem się kładąc prawą dłoń na sercu.
Okazało się, że był emerytowanym kapitanem  marynarki handlowej i wiele podróżował.
- Praktycznie całe życie spędziłem na morzu - mówił. - Porty całego świata były moim miejscem zamieszkania a kajuta kapitańska zastępowała dom, w którym tak rzadko bywałem. A i teraz niewiele tam przebywam. Jak dojdę do Finisterre - bo idę do Finisterre - wrócę na kilka dni do Paryża. Potem wybieram się na Dominikanę. Posiedzę tam miesiąc lub dwa, odpocznę i polecę do Australii. Moja kobieta mieszka w Australii, w Melbourne. Podróż to moje życie, synu, dlatego większą jego część spędzam na walizkach... Gdzie tutaj można dobrze zjeść?
- Najlepiej w "Mezon Palacio". To na drugim końcu miasteczka. Zaraz przy moście - wyjaśniłem. - Mają tam wyśmienitą, sopa de pescado, zupę rybną.
- To wspaniale, bo ja bardzo lubię ryby. Pamiętam jak na Camino del Norte, w Castro wstąpiłem na obiad do przytulnej, nadmorskiej restauracji i zamówiłem sobie sardynki. Były bardzo dobre te sardynki i poprosiłem o drugą porcję. Do picia miałem butelkę lokalnego wina. Wino też było dobre i sam wypiłem całą butelkę. Po obiedzie ruszyłem w drogę. Uszedłem może ze sto metrów i czułem, że zaczyna mi się w głowie kręcić.  O nie - myślę sobie - dalej iść nie mogę. No i zatrzymałem się w hotelu, bo schroniska tam nie było. Przepraszam rozgadałem się. Zatem, mam iść do mostu... Jak nazywa się ta restauracja? 
- Meson de Palacio. Będzie po lewej stronie - wyjaśniłem. - Łatwo trafić.
- Dziękuję - powiedział staruszek i ruszył żwirowaną ścieżką ku bramie. Przez chwilę patrzyłem, jak się oddala i znika za żywopłotem.
Gdy zjawił się Matias aby objąć dyżur na recepcji, wziąłem Almę na smycz i poszedłem na spacer nad rzekę. Białobury kotek towarzyszył nam aż do bramy.



ULTREIA!