Funkcja hospitalero, to rodzaj służby. Używając słowa "służba" mam na myśli opiekę sprawowaną nad pielgrzymami, schroniskiem i całym Camino de Santiago. Kto nie przeszedł, nie poznał i nie pokochał tej niezwykłej Drogi - jej trudów i radości - nigdy nie będzie wiarygodnym
hospitalero.
U mnie trwało to dość długo i tysiące kilometrów musiałem pozostawić za sobą, nim z pielgrzyma zmieniłem się w opiekuna pielgrzymów. W końcu, jakoś na przełomie maja i czerwca dwa tysiące ósmego roku, wyruszyłem z Santiago, z niezłomnym postanowieniem: będę hospitalero. Postanowienie - nie powiem - było niezłomne, inaczej sprawa się miała z realizacją. Całą Galicję przeszedłem nim w małym miasteczku, Molinaseca, w schronisku Santa Marina, zapytałem o pracę. Jak się okazało, zapytałem we właściwym miejscu o właściwej porze.
U mnie trwało to dość długo i tysiące kilometrów musiałem pozostawić za sobą, nim z pielgrzyma zmieniłem się w opiekuna pielgrzymów. W końcu, jakoś na przełomie maja i czerwca dwa tysiące ósmego roku, wyruszyłem z Santiago, z niezłomnym postanowieniem: będę hospitalero. Postanowienie - nie powiem - było niezłomne, inaczej sprawa się miała z realizacją. Całą Galicję przeszedłem nim w małym miasteczku, Molinaseca, w schronisku Santa Marina, zapytałem o pracę. Jak się okazało, zapytałem we właściwym miejscu o właściwej porze.
- Nie potrzebuję nowego hospitalero - oznajmił Alfredo, właściciel schroniska. Alfredo był znaczącą personą w kręgach Camino de Santiago i kilka lat później miałem zaszczyt dla niego pracować.
- Chwileczkę...! - zawołał za mną, kiedy zawiedziony zbierałem się do wyjścia. - Zdaje się, że w Astordze, w albergue San Xavier brakuje ludzi.
Wyjął z kieszeni komórkę, wybrał numer i po krótkiej rozmowie wręczył mi aparat.
- Hola! Vladi jestem - przedstawiłem się.
- Hola! - odpowiedział kobiecy głos w słuchawce. - Mam na imię Chius i pracuję w albergue San Xavier w Astordze. Podobno chcesz zostać hospitalero?
- Owszem - odpowiedziałem. - Wielokrotnie przemierzyłem Camino de Santiago. Mam duże doświadczenie zdobyte na szlaku i chyba jestem gotowy...
- To się dobrze składa, bo ja potrzebuję hospitalero. Kiedy będziesz w Astordze?
- Dzisiaj dojdę do Manjarin. Tam zatrzymam się na noc... Myślę, że jutro popołudniu.
- W takim razie czekaj na mnie w Manjarin, u Thomasa. Przyjadę po Ciebie. Zgoda?
- W porządku, będę czekał.
- No to, do jutra. Ciao.
- Ciao - pożegnałem się i oddałem telefon Alfredowi.
- Załatwione? - zapytał Alfredo.
- Tak - potwierdziłem. - Mam czekać w Manjarin u Thomasa.
- Zatem, powodzenia!
- Dziękuję...
- Chwileczkę...! - zawołał za mną, kiedy zawiedziony zbierałem się do wyjścia. - Zdaje się, że w Astordze, w albergue San Xavier brakuje ludzi.
Wyjął z kieszeni komórkę, wybrał numer i po krótkiej rozmowie wręczył mi aparat.
- Hola! Vladi jestem - przedstawiłem się.
- Hola! - odpowiedział kobiecy głos w słuchawce. - Mam na imię Chius i pracuję w albergue San Xavier w Astordze. Podobno chcesz zostać hospitalero?
- Owszem - odpowiedziałem. - Wielokrotnie przemierzyłem Camino de Santiago. Mam duże doświadczenie zdobyte na szlaku i chyba jestem gotowy...
- To się dobrze składa, bo ja potrzebuję hospitalero. Kiedy będziesz w Astordze?
- Dzisiaj dojdę do Manjarin. Tam zatrzymam się na noc... Myślę, że jutro popołudniu.
- W takim razie czekaj na mnie w Manjarin, u Thomasa. Przyjadę po Ciebie. Zgoda?
- W porządku, będę czekał.
- No to, do jutra. Ciao.
- Ciao - pożegnałem się i oddałem telefon Alfredowi.
- Załatwione? - zapytał Alfredo.
- Tak - potwierdziłem. - Mam czekać w Manjarin u Thomasa.
- Zatem, powodzenia!
- Dziękuję...
Komandoria w Manjarin
znajdowała się wysoko w górach i panowały w niej surowe warunki. Nie było prądu, brakowało bieżącej wody, a spało się na strychu, na materacach. Dlatego turyści raczej omijali to miejsce.
Przybyłem tam w porze kolacji.
Przybyłem tam w porze kolacji.
- Witaj Pielgrzymie! - zawołał Thomas na mój widok.
- Witaj Bracie! - odpowiedziałem i w kilku słowach wyjaśniłem powód mojej wizyty. Już wtedy uważałem Thomasa, za przyjaciela. Niespełna rok wcześniej, w Manjarin, brałem udział w pewnym rytuale, wzorującym się na inicjacji jakiej w średniowieczu poddawani byli templariusze.
- W porządku - powiedział Thomas. - Siadaj i zjedz coś.
Przyjąłem zaproszenie i usiadłem do stołu. Na kolację była cietrzewica i sałatka z pomidorów, cebuli i zielonej sałaty.
Po kolacji wspiąłem się na strych i jak stałem padłem na materac. Zasnąłem od razu.
Obudziłem się około szóstej rano. Zszedłem na dół, wypiłem dwie filiżanki kawy, zjadłem kilka ciastek i poszedłem się umyć. Niewielka studzienka z tryskającą, głębinową wodą znajdowała się na końcu osady. Potem włóczyłem się trochę po okolicznych lasach, bądź w komandorii ucinałem sobie pogawędkę z pielgrzymami.
Nadeszło południe a Chius się nie pojawiła.
- Pewnie już nie przyjedzie - stwierdził Thomas w trakcie obiadu, po czym dodał. - Miguel jedzie do Astorgi. Możesz się z nim zabrać.
Miguel był przyjacielem Thomasa i przyjechał do Manjarin z wizytą.
- Wiesz gdzie jest albergue San Xavier?
Wiedziałem. Dwa razy tam nocowałem. Po obiedzie wrzuciłem plecak na tył starego Land Rovera i zająłem miejsce obok kierowcy. Ruszyliśmy. Minęliśmy "Żelazny Krzyż" ze stertą kamieni u stóp (te kamienie przynieśli pielgrzymi, miały symbolizować zrzucenie ciężaru grzechów) i wąską, krętą szosą zjechaliśmy do Astorgi. Miguel wysadził mnie na placu przed Pałacem Gaudiego, skąd miałem dwa kroki do schroniska.
Przyjąłem zaproszenie i usiadłem do stołu. Na kolację była cietrzewica i sałatka z pomidorów, cebuli i zielonej sałaty.
Po kolacji wspiąłem się na strych i jak stałem padłem na materac. Zasnąłem od razu.
Obudziłem się około szóstej rano. Zszedłem na dół, wypiłem dwie filiżanki kawy, zjadłem kilka ciastek i poszedłem się umyć. Niewielka studzienka z tryskającą, głębinową wodą znajdowała się na końcu osady. Potem włóczyłem się trochę po okolicznych lasach, bądź w komandorii ucinałem sobie pogawędkę z pielgrzymami.
Nadeszło południe a Chius się nie pojawiła.
- Pewnie już nie przyjedzie - stwierdził Thomas w trakcie obiadu, po czym dodał. - Miguel jedzie do Astorgi. Możesz się z nim zabrać.
Miguel był przyjacielem Thomasa i przyjechał do Manjarin z wizytą.
- Wiesz gdzie jest albergue San Xavier?
Wiedziałem. Dwa razy tam nocowałem. Po obiedzie wrzuciłem plecak na tył starego Land Rovera i zająłem miejsce obok kierowcy. Ruszyliśmy. Minęliśmy "Żelazny Krzyż" ze stertą kamieni u stóp (te kamienie przynieśli pielgrzymi, miały symbolizować zrzucenie ciężaru grzechów) i wąską, krętą szosą zjechaliśmy do Astorgi. Miguel wysadził mnie na placu przed Pałacem Gaudiego, skąd miałem dwa kroki do schroniska.
Albergue "San Xavier" mieściło się w ponad trzystuletniej, dwupiętrowej kamienicy. Podobno w osiemnastym stuleciu było tam więzienie.
Na recepcji powitała mnie, około trzydziestoletnia, nieco tęgawa, kobieta o sympatycznej twarzy i czarnych, jak smoła włosach. Była to Chius.
- Myślałam Vladi, że nie będziesz czekał, dlatego nie przyjechałam. Przepraszam - tłumaczyła się, kiedy wyjaśniłem kim jestem. Przeszliśmy do małego holu, gdzie stał posąg Apostoła Santiago i usiedliśmy na ławce.
- Zatem, Vladi, hospitaleros pracujący tutaj, to woluntariusze. Na dzień dzisiejszy jest nas tylko dwoje - ja i Matyjas. Z Tobą będzie troje. Schronisko może przyjąć prawie setkę pielgrzymów, zatem pracy jest dużo. Rano wydajemy śniadanie, potem sprzątamy a o pierwszej przyjmujemy pielgrzymów. Odpowiada Ci to? - zapytała na koniec Chius.
Musiałem mieć niewyraźną minę, bo po chwili dodała:
- Nie musisz teraz odpowiadać. Przemyśl to sobie, wyśpij się i rano mi powiesz.
Rano, po przebudzeniu umyłem się, ubrałem i zszedłem do kawiarni, gdzie Chius wydawała pielgrzymom śniadanie. Kiedy mnie ujrzała zapytała:
- I co, Vladi, zostajesz?
- Zostaję...
ULTREIA!