WPROWADZENIE

piątek, 17 czerwca 2016

Mgiełka Miłości

  Było dosyć wcześnie, kiedy przybyłem do Grańon. W schronisku zastałem tylko dwie kobiety zajęte sprzątaniem kuchni. Były to hospitaleras. Na mój widok przerwały pracę.
- W czym możemy pomóc? - zapytała młodsza z kobiet.
- Chciałbym tu przenocować - wyjaśniłem. Wracam z Santiago i jestem zmęczony. Znajdzie się jakieś miejsce do spania?
- To pan wraca z Santiago?! - zdziwiła się.
- Tak, ale nie jestem panem, tylko pielgrzymem - sprostowałem.- Mów mi Vladi.
- Oczywiście, Vladi - odpowiedziała starsza z kobiet. - Dla takiego pielgrzyma zawsze znajdzie się miejsce. 
Były bardzo miłe, obie pochodziły z Barcelony. Starsza miała na imię Maria a młodsza Sara.
Kiedy sprzątnęły kuchnię, Sara wpisała mnie do książki meldunkowej. Potem w sypialni wybrałem sobie miejsce do spania, rozpakowałem plecak i poszedłem wziąć kąpiel. Po kąpieli, czysty i odświeżony, zszedłem do jadalni. Wyłożyłem się w głębokim, wygodnym fotelu stojącym w narożniku jadalni; głowę złożyłem na oparciu fotela a nogi na krześle. Jak przez mgłę widziałem kolejnych pielgrzymów meldujących się w schronisku...
Kiedy się obudziłem, stałą nade mną Sara. Zapytała czy pójdę do sklepu po wino.
- Jest zapłacone - powiedziała. - Trzeba je tylko przynieść.
- Dobrze, pójdę po wino - zaofiarowałem się.
Sklep znajdował się za kościołem, po drugiej stronie uliczki. Za ladą siedziała miła, starsza pani i kiedy wyjaśniłem, kim jestem i po co przyszedłem wskazała mi dwudziestopięciolitrowy karton czerwonego wina stojący pod regałami, pośród innych towarów. Zabrałem wino i wróciłem do schroniska. Wino postawiłem na stole w kuchni. Z kredensu wyjąłem szklankę, podstawiłem pod kranik u dołu kartonu i nalałem do pełna. Potem zszedłem na dół i usiadłem na ławce przed schroniskiem, szklankę postawiłem obok. Wyjąłem z kieszeni papierosy i zapaliłem. Z albergue wyszły dwie, młode dziewczyny i stanęły przed wejściem. Po chwili dołączyło do nich dwóch chłopców i wszyscy razem ruszyli wzdłuż muru kościoła i zniknęli za winklem. Pewnie poszli do baru - pomyślałem. Sięgnąłem po szklankę i napiłem się wina. Wino było młode i kwaśne, ale dało się pić. Spędziłem na tej ławce całe popołudnie. Wstawałem tylko po to, by zajść do kuchni i napełnić szklankę. 
P o kolacji, wraz z innymi pielgrzymami, przeszliśmy na chór do kościoła. Na wstępie Maria przypomniała z jakich krajów pochodzą pielgrzymi nocujący tego dnia w schronisku.  Sara w tym czasie rozdawała kartki z modlitwami w kilku językach. Na początek czytany był  psalm po angielsku, potem fragment ewangelii św. Jana po włosku. Ostatnia modlitwa była po hiszpańsku, była to modlitwa jakiegoś świętego, ale nie pamiętam jakiego. Na koniec odmówiliśmy wspólnie, Ojcze Nasz. 
Kiedy modlitwa dobiegła końca i w świątyni zapanowała cisza, na środek chóru wystąpiła zapowiedziana wcześniej Johanne. Ubrana na modę hippis, z twarzą zwróconą do ołtarza, z długimi rozpuszczonymi włosami i zamkniętymi oczami, pełna ekspresji i wdzięku rozpoczęła swój niezwykły koncert. Śpiewała pieśni pochwalne. Jej czysty, głęboki głos unosił się po całej świątyni i echem odbijał od kamiennych murów. Przymknąłem oczy. Była to jedna z tych chwil w życiu, które na zawsze pozostają w pamięci i nawet po latach, we wspomnieniach wzbudzają równie silne emocje.  Jeden z pielgrzymów chciał zrobić fotkę.  Ręką dałem mu znak, aby się wstrzymał, Zrozumiał, opuścił aparat. Fotka, chociażby najpiękniejsza, nie odtworzy nastroju chwili. A Johanne w swym uniesieniu wciąż śpiewała. Kiedy kończyła ostatnią pieśń, klękała przed każdym pielgrzymem, składała ręce jak do modlitwy i wypowiadała dwa magiczne słowa: Kocham Cię... Była jak Mgiełka Miłości i niejednemu zakręciła się łza w oku. 
Po koncercie, kiedy większość pielgrzymów wróciła do schroniska, Johanne zeszła z chóru do nawy głównej. Usiadła na posadce, na wprost ołtarza i ponownie zaczęła śpiewać. Tym razem dla siebie. Śpiewała z pełną ekspresją, jakby w religijnej ekstazie. Kiedy zakończyła pieśń i powróciła na chór, podszedłem do niej i mocno przytuliłem.
-Dziękuję, naprawdę dziękuję - powiedziałem trzymając ją w ramionach.
- To było wspaniałe. Masz piękny głos - dodałem i mocniej przytuliłem.
- Ja Tobie również dziękuję - odpowiedziała Johanne.
Dłuższą chwilę trwaliśmy w objęciach i żadne się nie poruszyło.
- Skąd jesteś? - zapytałem.
- Z Francji. Jestem Francuzką - odpowiedziała Johanne.
- Zatem jesteś jak Johanne d'Arc  -  zażartowałem.
- Mniej więcej - zaśmiała się. 
Wąskim, arkadowym korytarzem przeszliśmy do sypialni. Kilku pielgrzymów szykowało się do snu. W schronisku w Grańon nie ma łóżek. Śpi się na gimnastycznych materacach bezpośrednio na podłodze. Kiedy brakuje miejsca w sypialni pielgrzymi śpią na chórze w kościele. Pomimo, że miejsca było sporo, postanowiliśmy z Johanne przenieść się do kościoła. Wzięliśmy plecaki i materace i wróciliśmy na chór. 
- Jesteś profesjonalną piosenkarką, czy zakonnicą? - zapytałem, bo i jedno i drugie do niej pasowało. 
- Nie , nie jestem zakonnicą. Po prostu lubię śpiewać, zwłaszcza w kościołach. Kiedy wchodzę do jakiegoś kościoła to pytam czy mogę zaśpiewać.
- Słuchaj, mam świetny pomysł. Bo wiesz, ja wiele czasu spędziłem na Camino de Santiago... i dosyć dobrze znam szlak. Jeżeli chcesz, mogę Ci podać miejsca, gdzie warto się zatrzymać.
- Super! Pewnie, że chcę! 
- Usiedliśmy na materacu. Johanne wyjęła z plecaka przewodnik oraz długopis i zaznaczała miejsca i schroniska, które jej wymieniałem. Potem opowiadałem jej o Camino de Santiago i przygodach jakie przeżyłem na szlaku. Rozmawialiśmy do późnej nocy, nie tylko Camino. Zasnęliśmy na długo po tym jak pogaszono światła w schronisku.
Rano po śniadaniu odprowadziłem Johanne do głównej drogi.
- Dokąd, Vladi zamierzasz iść? - zapytała Johanne.
- Dzisiaj, do Najera - odpowiedziałem.
- A tak w ogóle?
-Atak w ogóle, to nie mam koncepcji. Pewnie poszukam jakiegoś schroniska, gdzie będę mógł pracować.
-Powodzenia Vladi i dziękuję za wszystkie informacje.
- Ja Tobie również dziękuję za piękny śpiew.
- Och, nie jest aż tak bardzo piękny.
- Jest piękny!
Objąłem ją ramieniem, przytuliłem i pocałowałem.
- Buen Camino, Johanne - powiedziałem na pożegnanie.
- Gracias, Vladi. Igualmente - odpowiedziała Johanne. Odwróciła się i ruszyła drogą do Belorado. Przez chwilę patrzyłem jak się oddala, subtelna i pełna wdzięku. Prawdziwa Mgiełka Miłości. Kiedy zniknęła mi z oczu wróciłem do schroniska.
 
 
ULTREIA!