WPROWADZENIE

środa, 4 grudnia 2019

Śladami Templariuszy: zamek na wyspie



  -Prom odpływa o dziewiątej trzydzieści – poinformowała mnie kelnerka stawiając na barze dymiącą filiżankę kawy.

   Było wpół do dziewiątej, miałem więc sporo czasu, aby zdążyć na przeprawę. Podziękowałem za informację, wziąłem kawę i wyszedłem na taras, gdzie wcześniej zostawiłem plecak. Usiadłem przy stoliku, zapaliłem papierosa. Po błękitnym niebie sunęły kłębiaste cumulusy. W dole płynęła rzeka, przejrzysta i gładka. Na rzece, na malowniczej, skalistej wyspie, wznosił się zamek Rycerzy Świątyni. Prezentował się imponująco w promieniach porannego słońca. Potężne, blankowane mury wzmacniało dziewięć owalnych wież. Najwyższa, prostokątna baszta, Torre de Menagen, wychodziła z wnętrza fortyfikacji i była zwieńczona kilkumetrowym masztem.

   Warownia została wzniesiona prawdopodobnie w drugiej połowie dwunastego wieku, przez Gualdima Paisa, mistrza zakonu templariuszy na prowincję portugalską i stanowiła element zespołu fortyfikacji broniących dostępu do Coimbry. Po upadku Świątyni, zamek przejął zakon Rycerzy Chrystusa będący następcą templariuszy w Portugalii. Twierdza pozostawała w ich rękach, aż do demilitaryzacji zgromadzenia w szesnastym wieku. 


  Dopiłem kawę, założyłem plecak, dosunąłem krzesło do stolika i opuściłem bar. Wąska, brukowana uliczka doprowadziła mnie do przystani, skąd wypływał prom na wyspę. Na pomoście stało dwóch portugalskich żołnierzy. Ubrani byli w polowe mundury koloru khaki. Jeden z żołnierzy trzymał w ręku flagę Portugalii.

   -Dzień dobry! - powiedziałem wstępując na pomost.
   -Dzień dobry – usłyszałem w odpowiedzi. Zdjąłem plecak, wyjąłem aparat fotograficzny i zacząłem robić zdjęcia; z przystani zamek prezentował się o wiele lepiej niż z tarasu baru, bardziej okazale. Aby wykadrować najlepsze ujęcie, chodziłem z jednego końca pomostu na drugi, czasem wstępowałem na brzeg. Zaciekawieni żołdacy, przyglądali mi się z boku.
   -Jesteś pielgrzymem, czy fotografem? - zapytał żołnierz z flagą.

  -Pielgrzymem – odparłem i schowałem aparat do plecaka. Nie wiem dlaczego, ale widok mundurowych w obcym kraju, wzbudza we mnie nieuzasadnione obawy podejrzenia o szpiegostwo.

   -Idziesz do Composteli? - dopytywał się żołnierz.

   -Tak, ale w dość oryginalny sposób – odpowiedziałem.

   Spojrzeli po sobie zdziwieni.

   -To znaczy...?! - zapytał ten z flagą.

   -Pielgrzymuję po zamkach templariuszy - wyjaśniłem.

   -Interesujące – powiedział żołnierz z flagą.

   -W Tomar, też jest zamek templariuszy - wtrącił jego towarzysz.
   -Dużo większy niż ten, tutaj – dodał żołnierz z flagą
   -Wiem i myślę, że dzisiaj tam dojdę – wyraziłem nadzieję.
   -Dojdziesz, to tylko piętnaście kilometrów od Almourol – stwierdził żołnierz z flagą.
   -Prom nadpływa...

   Zza wyspy wyłoniła się kilkumetrowa łódź motorowa i płynęła w naszym kierunku. Na pokładzie znajdowało się dwóch mężczyzn, jeden stał przy sterze w małej sterówce na rufie, drugi trzymał się dachu sterówki. Kiedy łódź dobiła do przystani, wskoczyłem na pokład, łodzią zakołysało i straciłem równowagę...

   -Uważaj! - krzyknął jeden z mężczyzn na łodzi i złapał mnie za ramię. Gdyby nie jego szybka reakcja wpadłbym z plecakiem do rzeki.

   -Dziękuję – powiedziałem i usiadłem na ławeczce przymocowanej w poprzek łodzi do burt. Za mną na pokład weszli żołnierze.

   -Wszystko w porządku, pielgrzymie? - zapytał żołnierz bez flagi.

   -Tak, w porządku – odrzekłem. - Dziękuję.
  Mężczyzna, który zapobiegł mojej kąpieli w rzece, był nadzorcą zamku i bileterem. Kiedy żołnierze usadowili się w ławkach, wręczył mi bilet uprawniający do przeprawy promowej oraz wizyty na zamku i wycofał się na rufę. Sternik uruchomił motor i wypłynęliśmy na rzekę.
   Kilka minut później dobiliśmy do pomostu na wyspie. Zeszliśmy na brzeg i po stromych schodach wspięliśmy się pod mury zamku. Nadzorca otworzył bramę, powiedział że wróci za godzinę, po czym zszedł do łodzi i odpłynął. Żołnierze, zaraz po przekroczeniu bramy udali się do baszty Torre de Menagen, gdzie mięli zawiesić flagę. Zostałem sam na dziedzińcu. Zewsząd otaczały mnie wysokie, blankowane mury, wzniesione na granitowych głazach. Wolnym krokiem przemierzyłem dziedziniec i po kamiennych schodach dostałem się na blanki. Obszedłem mury, zajrzałem do kilku wież, zrobiłem kilka fotek i ponownie zszedłem na dziedziniec. Na koniec wspiąłem się na najwyższą, prostokątną basztę, Torre de Menagen. Roztaczał się stamtąd widok na okoliczne wioski i miasteczko Vila Nowa da Barquinha. W dole, na przystani cumował prom. Powiał łagodny wicherek i na maszcie załopotała, zawieszona przez żołnierzy flaga Portugalii. Na tablicy, ponad krętymi schodami wiodącymi do wyjścia na dziedziniec widniał krzyż zakonu Biednych Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona. Wyjąłem różaniec... 





Ultreia!