-Prom
odpływa o dziewiątej trzydzieści – poinformowała mnie kelnerka
stawiając na barze dymiącą filiżankę kawy.
Było
wpół do dziewiątej, miałem więc sporo czasu, aby zdążyć na
przeprawę. Podziękowałem za informację, wziąłem kawę i
wyszedłem na taras, gdzie wcześniej zostawiłem plecak. Usiadłem
przy stoliku, zapaliłem papierosa. Po błękitnym niebie sunęły
kłębiaste cumulusy. W dole płynęła rzeka, przejrzysta i
gładka. Na rzece, na malowniczej, skalistej wyspie, wznosił się
zamek Rycerzy Świątyni. Prezentował się imponująco w promieniach
porannego słońca. Potężne, blankowane mury wzmacniało
dziewięć owalnych wież. Najwyższa, prostokątna baszta, Torre de
Menagen, wychodziła z wnętrza fortyfikacji i była zwieńczona
kilkumetrowym masztem.
Warownia
została wzniesiona prawdopodobnie w drugiej połowie dwunastego
wieku, przez Gualdima Paisa, mistrza zakonu templariuszy na
prowincję portugalską i stanowiła element zespołu fortyfikacji
broniących dostępu do Coimbry. Po upadku Świątyni, zamek
przejął zakon Rycerzy Chrystusa będący następcą templariuszy
w Portugalii. Twierdza pozostawała w ich rękach, aż do
demilitaryzacji zgromadzenia w szesnastym wieku.
Dopiłem
kawę, założyłem plecak, dosunąłem krzesło do stolika i
opuściłem bar. Wąska, brukowana uliczka doprowadziła mnie do
przystani, skąd wypływał prom na wyspę. Na pomoście stało
dwóch portugalskich żołnierzy. Ubrani byli w polowe mundury
koloru khaki. Jeden z żołnierzy trzymał w ręku flagę
Portugalii.
-Dzień
dobry! - powiedziałem wstępując na pomost.
-Dzień
dobry – usłyszałem w odpowiedzi. Zdjąłem plecak, wyjąłem
aparat fotograficzny i zacząłem robić zdjęcia; z przystani zamek
prezentował się o wiele lepiej niż z tarasu baru, bardziej
okazale. Aby wykadrować najlepsze ujęcie, chodziłem z jednego
końca pomostu na drugi, czasem wstępowałem na brzeg. Zaciekawieni
żołdacy, przyglądali mi się z boku.
-Jesteś
pielgrzymem, czy fotografem? - zapytał żołnierz z flagą.
-Pielgrzymem
– odparłem i schowałem aparat do plecaka. Nie wiem dlaczego, ale
widok mundurowych w obcym kraju, wzbudza we mnie nieuzasadnione
obawy podejrzenia o szpiegostwo.
-Idziesz
do Composteli? - dopytywał się żołnierz.
-Tak,
ale w dość oryginalny sposób – odpowiedziałem.
Spojrzeli
po sobie zdziwieni.
-To
znaczy...?! - zapytał ten z flagą.
-Pielgrzymuję
po zamkach templariuszy - wyjaśniłem.
-Interesujące
– powiedział żołnierz z flagą.
-W
Tomar, też jest zamek templariuszy - wtrącił jego towarzysz.
-Dużo większy niż ten,
tutaj – dodał żołnierz z flagą
-Wiem
i myślę, że dzisiaj tam dojdę – wyraziłem nadzieję.
-Dojdziesz,
to tylko piętnaście kilometrów od Almourol – stwierdził
żołnierz z flagą.
-Prom
nadpływa...
Zza
wyspy wyłoniła się kilkumetrowa łódź motorowa i płynęła w
naszym kierunku. Na pokładzie znajdowało się dwóch mężczyzn,
jeden stał przy sterze w małej sterówce na rufie, drugi trzymał
się dachu sterówki. Kiedy łódź dobiła do przystani, wskoczyłem
na pokład, łodzią zakołysało i straciłem równowagę...
-Uważaj! - krzyknął jeden z
mężczyzn na łodzi i złapał mnie za ramię. Gdyby nie jego
szybka reakcja wpadłbym z plecakiem do rzeki.
-Dziękuję – powiedziałem i
usiadłem na ławeczce przymocowanej w poprzek łodzi do burt. Za
mną na pokład weszli żołnierze.
-Wszystko w porządku,
pielgrzymie? - zapytał żołnierz bez flagi.
-Tak, w porządku –
odrzekłem. - Dziękuję.
Mężczyzna, który zapobiegł
mojej kąpieli w rzece, był nadzorcą zamku i bileterem. Kiedy
żołnierze usadowili się w ławkach, wręczył mi bilet
uprawniający do przeprawy promowej oraz wizyty na zamku i wycofał
się na rufę. Sternik uruchomił motor i wypłynęliśmy na
rzekę.
Kilka minut później dobiliśmy
do pomostu na wyspie. Zeszliśmy na brzeg i po stromych schodach
wspięliśmy się pod mury zamku. Nadzorca otworzył bramę,
powiedział że wróci za godzinę, po czym zszedł do łodzi i
odpłynął. Żołnierze, zaraz po przekroczeniu bramy udali się do
baszty Torre de Menagen, gdzie mięli zawiesić flagę. Zostałem sam
na dziedzińcu. Zewsząd otaczały mnie wysokie, blankowane mury,
wzniesione na granitowych głazach. Wolnym krokiem przemierzyłem
dziedziniec i po kamiennych schodach dostałem się na blanki.
Obszedłem mury, zajrzałem do kilku wież, zrobiłem kilka fotek i
ponownie zszedłem na dziedziniec. Na koniec wspiąłem się na
najwyższą, prostokątną basztę, Torre de Menagen. Roztaczał się
stamtąd widok na okoliczne wioski i miasteczko Vila Nowa da
Barquinha. W dole, na przystani cumował prom. Powiał łagodny
wicherek i na maszcie załopotała, zawieszona przez żołnierzy
flaga Portugalii. Na tablicy, ponad krętymi schodami wiodącymi
do wyjścia na dziedziniec widniał krzyż zakonu Biednych Rycerzy
Chrystusa i Świątyni Salomona. Wyjąłem różaniec...
Ultreia!