-W
Leca do Balio jest klasztor templariuszy – powiedział
hospitalero, kiedy wyjaśniłem powód mojej peregrynacji. Byłem w
schronisku dla pielgrzymów w Porto, gdzie spędziłem noc i właśnie
szykowałem się do wyjścia.
-Leca
do Balio... Gdzie to jest? - zapytałem zakładając plecak.
-Siedem
kilometrów za Porto. Tylko musisz iść wzdłuż szosy, szlakiem
principal.
Potem odbijesz w prawo, przejdziesz ze trzy kilometry lokalną szosą
i będziesz na miejscu. Klasztor widać z daleka, łatwo trafić –
tłumaczył hospitalero.
-Camino
Principal,
powiadasz...
Nie
odpowiadała mi taka opcja. Chciałem odpocząć od historii i
średniowiecznych zamków; wędrować brzegiem oceanu, słuchać
szumu fal i ciesząc się beztroską chłonąć zapach morskiej
bryzy.
-Czy
stamtąd, z Leca do Balio, można dojść do oceanu? - zapytałem
biorąc pod uwagę inne warianty drogi.
-Można
– odparł hospitalero – ale trochę to skomplikowane. Musiałbyś
z głównej szosy zejść w jedną z bocznych uliczek i kierować się
na Amorosa i Sardoal, a potem dojść do Praia do Aterro, wzdłuż
której biegnie Caminho de la Costa.
-Rzeczywiście
skomplikowane.
No
trudno – pomyślałem - nie dla pięknych widoków tu jestem, a
ocean nie jest mi dziwny. Podziękowałem za informację i
zdecydowany oddać cześć Rycerzom Świątyni opuściłem
schronisko.
Bar
do którego wstąpiłem na kawę znajdował się na końcu ulicy i
nie wyróżniał się czystością. Poustawiane chaotycznie, brudne
stoliki i odrapane ściany raczej nie zachęcały do wizyty, ale
musiałem napić się kawy, mocnej kawy. Podszedłem do bufetu i
zamówiłem podwójną
americano...
Większą
część minionej nocy włóczyłem się w labiryncie wąskich i
krętych, kolorowych uliczek Starego Porto. Zaglądałem
do małych, uroczych kafejek racząc się winem lub miejscowymi
likierami, a na kolację wybrałem się do położonej nad brzegiem
rzeki Duero przytulnej restauracyjki Avo Maria.
Usiadłem
przy stoliku z widokiem na iluminowany most Luisa Pierwszego i
przyglądałem cumującym przy nabrzeżu statkom. Kiedy zjawił się
kelner zamówiłem spagetti i butelkę Porto. Obok dwie młode
dziewczyny jadły owoce morza i piły białe wino, które ochoczo
dolewały sobie ze stojącej na stoliku kryształowej karafki. Z
podsłuchanej przypadkiem rozmowy wynikało, że są studentkami
medycyny i pochodzą z Argentyny.
Po kolacji wybrałem się na spacer wzdłuż gwarnej, nawet o tak
późnej porze, Cais do Ribeira. Do schroniska wróciłem grubo po
północy.
Kawa,
jak na tak obskurną knajpę, była wyjątkowo dobra i aromatyczna,
szybko postawiła mnie na nogi. Rozważałem nawet czy nie zamówić
następnej, ostatecznie jednak zdecydowałem się opuścić bar.
Założyłem plecak, poprawiłem troki i mówiąc barmanowi: adios!
wyszedłem na
ulicę.
Dzień
zapowiadał się cudownie. Na bogato zdobione ceramiką,
kunsztowne ornamenty świątyń, padały pierwsze promienie
wschodzącego słońca. Uśmiechnięte kwiaciarki wystawiały na
ulicę bukiety kwiatów w wazonach, a właściciele sklepów
spożywczych skrzynki z owocami i warzywami. Obok kawiarni Elite,
dwie kobiety czekały na otwarcie tabacosu. Pozdrowiłem
je skinieniem głowy na co one odpowiedziały uśmiechem. Potem, w
piekarni, na rogu Rua Padre Robelo
kupiłem chleb i karton mleka. Mleko przelałem do plastykowej
butelki, a karton wyrzuciłem do kosza na śmieci. Tak
zaopatrzony ruszyłem na podbój kolejnej twierdzy zakonu Biednych
Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona – Monasterio Leca do
Balio.
Wąska,
asfaltowa droga, doprowadziła mnie na parking przed cmentarzem.
Stało tam kilka samochodów. Po drugiej stronie parkingu
znajdował się klasztor.
Była
to ufortyfikowana, romańska świątynia, uzbrojona w krenelaże
wieńczące ściany i wzmocniona prostokątną, masywną wieżą w
południowo-wschodnim
narożniku. Do
klasztoru wchodziło się przez arkadową bramę z wykwintnym
portalem. Powyżej bramy znajdowały się dwa niewielkie okna, a
ponad nimi pokaźnych rozmiarów rozeta. Spadzisty dach świątyni
wieńczył ośmioramienny krzyż zakonu Rycerzy Szpitala
Jerozolimskiego św. Jana Chrzciciela, zwanych szpitalnikami bądź
joannitami.
Zakon
ów wywodził się z jedenastowiecznego świeckiego bractwa
prowadzącego na terenie Jerozolimy hospicjum dla ubogich
pielgrzymów. Według tradycji, znajdowało się ono w miejscu,
gdzie anioł zwiastował poczęcie św. Jana Chrzciciela i jego
imieniem zostało nazwane. Po zdobyciu Jerozolimy w 1099 roku,
prowadzony przez braci św. Jana dom noclegowy i szpital zmienił się
w prężnie rozwijający zakon szpitalny, do którego chętnie
wstępowali wypełnieni religijnym duchem krucjaty dawni żołnierze.
Ale czasy były niepewne, a drogi niebezpieczne, dlatego bracia
ponownie przywdziali kolczugi, dosiedli rumaków i eskortowali
pielgrzymów wędrujących do Jerozolimy. Dzięki donacją i nadaniom
wdzięcznych pątników i wielmożów oraz skutecznym działaniom
militarnym stali się potężnym zakonem rycerskim.
Nie
zaniedbali jednak pierwotnej idei i opieka nad chorymi i ubogimi była
ich priorytetowym obowiązkiem.
Po
upadku Królestwa Jerozolimskiego szpitalnicy przenieśli się na
Cypr, a w roku 1306 na Rodos, gdzie stworzyli suwerenny i niezależny
od europejskich władców zakon, dzięki temu uniknęli losu jaki rok
później spotkał templariuszy. Rycerze św. Jana uczynili z Rodos
jedną z najlepiej ufortyfikowanych warowni w basenie morza
śródziemnego. Ponad dwa stulecia wyspa była buforem Europy
hamującym zapędy tureckiej potęgi. Dopiero najazd Sulejmana
Wspaniałego, jednego z najwybitniejszych władców Imperium
Osmańskiego w roku 1522, po pięciomiesięcznym oblężeniu zmusił
Rycerzy św. Jana do poddania wyspy.
Po
opuszczeniu Rodos szpitalnicy na kilka lat osiedli w tymczasowej
siedzibie w Viterbo. Dopiero w 1530 roku, ze względu na rosnące
zagrożenie tureckiej inwazji, cesarz Karol V oddał im w lenno Maltę
wraz z należącymi do niej wyspami Gozo oraz Comino.
Ze
względów strategicznych Joannici - odtąd znani w świecie jako
Kawalerowie Maltańscy – przenieśli stolicę kraju ze znajdującego
się w centrum wyspy Notabile, do nowo powstałego na
północno-wschodnim wybrzeżu miasta garnizonowego. Na Cześć
Wielkiego Mistrza zakonu, Jeana de La Valette, który w roku 1565, po
czterech miesiącach heroicznej obrony odparł tureckie oblężenie
upokarzając potęgę osmańskiego imperium, stolicę nazwano La
Valletta.
Wraz
z przybyciem szpitalników, na Malcie nastąpił okres wielkich
przemian. Nieliczna miejscowa ludność, ukrywająca się w głębi
wyspy w obawie przed atakami piratów rozwinęła się w dużą,
kosmopolityczną społeczność. Podjęte na szeroką skalę prace
budowlane oraz zapotrzebowanie wojska i floty na różnego rodzaju
usługi przyczyniły się do rozwoju gospodarczego kraju. Natomiast
działania militarne zakonu sprowadzały się przede wszystkim do
walki z turecką flotą i muzułmańskimi korsarzami i piratami w
basenie morza śródziemnego.
Wierni
ideałom założyciela bractwa, błogosławionego Gerarda, Rycerze
Maltańscy otworzyli w La Valletta niezwykle funkcjonalny szpital.
Oprócz głównego oddziału, posiadał odział dla psychicznie
chorych i odizolowane oddziały chorób zakaźnych. Zatrudnionych
było tam pięciu lekarzy i pięciu chirurgów, a służbę przy
chorych pełnili bracia rycerze.
Kawalerowie
Maltańscy przebywali na Malcie do inwazji Napoleona, który 12
czerwca 1798 roku wkroczył do La Valletty zmuszając ich do
opuszczenia wyspy. Po wielu politycznych i zbrojnych potyczkach doby
napoleońskiej zakon ostatecznie osiadł w Rzymie, gdzie swoją
siedzibę posiada do dziś kontynuując miłosierną misję troski
o chorych i ubogich...
-Jesteś
pielgrzymem? - zapytał elegancki, starszy Pan wyglądający na
tutejszego proboszcza.
-Tak
– odparłem - chciałem obejrzeć klasztor. Podobno należał do
templariuszy.
-Nie
do templariuszy, tylko do Rycerzy Szpitala Jerozolimskiego Świętego
Jana Chrzciciela – sprostował staruszek i wykazując się
koneserską znajomością tematu dodał. - Otrzymali go jako
darowiznę na początku dwunastego wieku. Mieściła się tu pierwsza
kapituła zakonu szpitalników w Portugalii.
-Pan
jest proboszczem?
-Nie!
Kiedyś byłem dyrektorem miejscowej szkoły i nauczycielem
historii. Teraz jestem na emeryturze... Z daleka idziesz
pielgrzymie?
-Z
Lizbony.
-Och...
naprawdę z daleka! A byłeś w Tomar?
-Tak,
byłem. Byłem również w Pombal i w kilku innych zamkach
templariuszy. O tym klasztorze powiedział mi hospitalero
w Porto. Twierdził, że należał do Rycerzy Świątyni.
-Widzę,
że interesują cię templariusze?
-Trochę.
-To
z pewnością wiesz, że po kasacie zakonu, papież Klemens V
przekazał majątek Świątyni szpitalnikom i wielu templariuszy
zostało wcielonych do zakonu Rycerzy św. Jana Chrzciciela.
-Wiem,
ale to ponura historia i wolałbym o tym nie mówić.
-W
porządku pielgrzymie. Chciałem tylko żebyś nie żałował wizyty
w Leca do Balio.
-Nie
żałuję...
-Cieszę
się. No, ale na mnie już czas. Umówiłem się z przyjacielem.
Dzisiaj jest rocznica śmierci jego żony i mamy się spotkać na
cmentarzu. Dobrej Drogi pielgrzymie! - pożegnał się staruszek i
podreptał w kierunku cmentarnej bramy.
ULTREIA!